Jak już pewnie wszyscy wiedzą, Mitt Romney wygrał wczorajszą debatę. Głównym zadaniem kandydatów w takich starciach jest niepopełnienie żadnej poważnej (albo nawet niepoważnej) gafy, którą media mogłyby potem wałkować w nieskończoność. Jeśli kandydatowi uda się coś więcej, to już tylko czysty zysk. A Romney nie dość, że niczego nie palnął, to jeszcze mówił składnie, przytaczał dane i w ogóle wyglądał lepiej niż niemrawy i zagubiony Obama.
Entuzjazm Republikanów i Fox News jest zrozumiały - Romney musiał wypaść w tej debacie dobrze, żeby w ogóle mieć jakiekolwiek szanse w wyborach - i to udało się nawet z nawiązką. Wróciły porównania tegorocznych wyborów z tymi sprzed 32 lat, kiedy Ronald Reagan stawił wyzwanie i pokonał urzędującego prezydenta, Jimmiego Cartera. Sęk w tym, że Romney nie jest Reaganem - i powtarzają mu to nawet koledzy Republikanie.
Równie dobrze można wysnuwać analogie z rokiem 2004, choćby opierając się na badaniach poparcia dla urzędującego prezydenta. W miesiącach poprzedzających wybory Cartera pozytywnie oceniało ledwie trzydzieści kilka procent badanch - Busha czterdzieści kilka, tyle samo ile teraz Obamę.
Prawda jest taka, że nic nie wiadomo. Przed nami jeszcze dwie debaty (i jedna wiceprezydencka) - Obama może się poprawić, Romney może się popsuć. Poza tym, o czym warto pamiętać - wygrana w debatach nie gwarantuje wcale wygranej przy urnach, o czym boleśnie przekonał się choćby John Kerry.
Za to przynajmniej zrobiło się ciekawiej.
PS: CollegeHumor nakręciło udaną parodię Gangnam Style z Romneyem. Zanim ktoś mi zarzuci, że ciągle wklejam antyromneyowe filmiki - to nie moja wina, że nie powstają żadne parodie na poziomie, które byłyby wymierzone w Obamę. Jeśli ktoś z Państwa znajdzie takową - proszę o nadsyłanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz