niedziela, 30 grudnia 2012

O tym jak to Republikanie z homofobią walczyli.

Świat się kończy, Partia Republikańska staje w obronie praw gejów! Log Cabin Republicans czyli organizacja republikańskich gejów skrytykowała byłego senatora, Chucka Hagela, którego Obama najprawdopdoobniej mianuje sekretarzem obrony w swojej nowej administracji. W 1998 roku Hagel skrytykował nominowanie Jamesa Hormela przez Clintona amerykańskim ambasadorem w Luksemburgu za to, że był on "agresywnie jawnym gejem". 



Dowcip polega na tym, że Hagel JEST Republikaninem i to właśnie takim, który chciałby otworzyć swoją partię na mniejszości. M.in. z tego powodu nie po drodze mu z dzisiejszą GOP. Za swoje wypowiedzi na temat Hormela przeprosił i przypomniał, że zmienił zdanie w kwestii praw LGBT i teraz np. wspiera służbę homoseksualistów w armii. Nawiasem mówiąc, kiedy w 1997 roku senacka komisja spraw zagranicznych wypowiadała sie na temat nominacji Hormela, Hagel głosował "za" (w przyciwieństwie do dwóch innych Republikanów). Dobrze też przypomnieć, że przywódca republikańskiej większości zablokował głosowanie w Senacie w tej sprawie, porównując homoseksualizm do alkoholizmu i kleptomanii. 

Atakowanie Hagela za to, że 15 lat temu znajdował się w mainstreamie swojej własnej partii, jest posunięciem hm... odważnym. Zwłaszcza ze strony organizacji, która w poprzednich wyborach nie miała problemu z poparciem np. Sary Palin czy Paula Ryana.

O co zatem chodzi? Nie o prawa gejów, ale o to, że Hagel jest przeciwny wojnie z Iranem (wcześniej był czołowym republikańskim krytykiem wojny w Iraku), nie podobają mu się nadmierne wpływy proizraelskiego lobby na amerykańską politykę zagraniczną w rejonie Bliskiego Wschodu i (o zgrozo!) opowiada się za zmniejszeniem budżetu Pentagonu.

Chuck Hagel

Strategia Republikanów jest przejrzysta i dobrze znana. Próbują powtórzyć to, co udało jej się z Susan Rice, niedoszłą kandydatką na sekretarza stanu. Tym razem chodzi jednak o to, by utrącić nominację Hagela rękami samych Demokratów, którzy mają się wzburzyć jego wypowiedziami sprzed 15 lat - jak zrobiła to już choćby Rachel Maddow z MSNBC (którą skądinąd bardzo cenię). Log Cabin Republicans są - niestety - tylko narzędziem w rękach swojej (?) partii.


PS: Organizacja przyznaje, że ogłoszenie w "NYT" (bardzo kosztowne, jak można się domyślić) opłacili w całości "zewnętrzni ofiarodawcy", ale nie mówi kto dokładnie. 

PPS: Jeszcze kilka tygodni temu szef Log Cabin Republicans chwalił Hagela i jego ewentualną nominację na sekretarza obrony.

piątek, 21 grudnia 2012

Nuda końca świata

NASA zdementowało, co prawda, pogłoski na temat odwrócenia się biegunów Ziemi tudzież  pojawienia się planety Nibiru, która w zaskakujący (choć widowiskowy) sposób miałaby wychynąć się za Słońca i położyć kres życiu na naszej planecie, ale całkiem spora część Amerykanów nie wydaje się przekonana. Od 12 do 22% mieszkańców Stanów Zjednoczonych wierzy w to, że świat skończy się dziś - to, co najmniej tylu, ilu Polska liczy obywateli. 


Jeszcze więcej uważa, że  koniec świata może i nie nastąpi dziś, ale wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że apokalipsa jest bliska. 1 na 3 sądzi, że ostatnie katastrofy pogodowe, szczególnie huragany, zwiastują nadejście "dni ostatnich". 26% uważa, że zwiastują wręcz powtórne nadejście Jezusa, a 15%, że koniec świata w takiej czy innej formie nastąpi jeszcze za ich żywota. Głównie sądzą tak - co nie zaskakuje - ewangelikalni chrześcijanie. Katolicy widzą przyszłość nieco optymistyczniej, nie wspominając o protestantach.

Jedna czwarta Amerykanów ma zamiar spędzić koniec świata bawiąc się jedząc, pijąc i uprawiając seks. Cóż, wydaje się to znacznie lepszym pomysłem, niż zadeklarowane przez jedną piątą gromadzenie zapasów. W końcu jak armageddon, to armageddon, po co komu zupka w puszce. Tak czy inaczej, "majańska apokalipsa" przyczynia się do wzrostu obrotu gospodarczegowzrost dochodów odnotowują sklepy z bronią, sprzętem do survivalu, hotele i knajpy, nie tylko w Stanach, ale też Ameryce Środkowej. Zawsze to jakiś pożytek z histerii, z której niby wszyscy sobie żartują (facebook dziś będzie - jest - nie do zniesienia), ale gdzieś tam się tli. Dziesięć lat straszenia apokalipsą (od pluskwy millenijnej do dziś) musiało zrobić swoje - ot, na przykład 33 szkoły w Michigan będą dzisiaj nieczynne - po części z powodu "pogłosek na temat kalendarza Majów". 

Pozostaje mieć nadzieję. Nie w to, że świat nie skończy się 21 grudnia, ale że to już łabędzi śpiew apokalipsy. Z
agłady na ekranach mieliśmy aż nadto, widzieliśmy już absolutnie wszystko, temat jest już wyeksploatowany do końca. Czas wreszcie pożegnać się z apokalipsą - niechby i z hukiem, niechby z szampanem, niechby i w łóżku z kimś fajnym. Enough is enough.

wtorek, 18 grudnia 2012

Małe wielkie zmiany w amerykańskim Senacie.

Republikanie będą mieli pierwszego czarnego senatora od 1979 roku, a Południe wyśle do senatu czarnoskórego mężczyznę po raz pierwszy od czasów tzw. Rekonstrukcji, czyli sklejania Stanów Zjednoczonych po wojnie secesyjnej. Gubernator Karoliny Południowej, Nikki Haley, nie mianowała ani Stephena Colberta (och!), ani Jenny Sanford, ale kongresmena Tima Scotta

Tim Scott

Partia Republikańska robi co może, żeby pokazać swoją różnorodność, otwarcie na mniejszości, które masowo odrzuciły kandydata partii w wyborach prezydenckich. Wybór Scotta jest, oczywiście, istotny. Jedyny urzędujący czarny senator (sic!) będzie Republikaninem, a nie Demokratą. Niestety, kiedy Scott przeniesie się z południowego skrzydła Kapitolu do północnego, Republikanie stracą swojego jedynego czarnego członka Izby Reprezentantów, co najdobitniej pokaże jak krótka jest w tej kwestii ich ławka. Dla porównania: Demokraci będą mieli około czterdzieściorga. 

Prawdziwym testem dla GOP będą specjalne wybory de senatu za dwa lata, kiedy Scott z pewnością będzie ubiegał się o nominację swojej partii, a potem o wsparcie wyborców Karoliny Południowej. Mimo wszystko jednak, decyzja pani gubernator jest bardzo istotna z jeszcze innego, symbolicznego powodu. Scott zasiądzie w senacie dokładnie 10 lat po tym, jak odszedł z niego inny przedstawiciel Karoliny Południowej - Strom Thurmond, który dożył setki, z czego połowę życia jako senator. Thurmond, najpierw Demokrata, potem Republikanin, znany był ze swojego wsparcia dla segregacji rasowej, i niechęci do czarnych (która nie przeszkodziła mu spłodzić dziecka swojej czarnej służącej). Żeby było zabawniej, w republikańskich prawyborach do Izby Reprezentantów dwa lata temu, Scott pokonał syna Thurmonda, Paula. Może to i przypadek, ale trzeba przyznać, że symbolicznie składa się to bardzo ładnie i pokazuje, że jakaś zmiana jednak w Partii Republikańskiej zaszła.

Strom Thurmond

PS: Tego samego dnia zmarł Daniel Inouye, blisko dziewięćdziesięcioletni senator z Hawajów (pierwszy raz wybrany jeszcze za kadencji Kennedy'ego) i przewodniczący pro tempore wyższej izby Kongresu, czyli trzecia osoba w kolejce do prezydenckiego fotela. Jego miejsce zajął Pat Leahy z Vermont, o którym wspominałem w recenzji Dark Knight Rises - wielki fan Batmana, który w obu filmach Nolana wystąpił w epizodach. Fajny taki marszałek senatu, nie ma co.

Pat Leahy i Joker

poniedziałek, 17 grudnia 2012

"From my cold, dead hands" czyli co naprawdę mówi 2. poprawka.

W Stanach Zjednoczonych mieszka 5% ludności świata, ale znajduje się tam połowa światowej broni w rękach cywili. Na 100 Amerykanów przypada około 89 sztuk broni - nie ma drugiego takiego kraju na świecie. Na następnym miejscu jest Jemen, z wynikiem "zaledwie" 55/100.  Rocznie w Stanach z broni palnej giną 3 osoby na 100 tysięcy. Nie jest to światowy rekord (kłania się Ameryka Środkowa), ale i tak cztery razy więcej niż w Szwajcarii, dziesięć razy więcej niż w Australii czy Anglii. 

NRA, National Rifle Association, które przez wiele dziesięcioleci było jedynie niewielką organizacją zrzeszającą pasjonatów i myśliwych, jest teraz jedną z najpotężniejszych grup wpływu w Stanach, nieustannie lobbującą na rzecz znoszenia ograniczania dostępu do broni.  Wykorzystując właściwą Amerykanom niechęć do zbyt opresyjnej władzy, NRA argumentuje, że prawo do posiadania broni jest swobodą obywatelską, rzekomo bezwzględnie chronioną przez 2. poprawkę do konstytucji. Władza, która próbuje to prawo ograniczyć, jest władzą tyrańską, nie zasługującą na posłuszeństwo obywateli. 



Jak powiedział Charlton Heston (przez parę lat będący szefem NRA): "Oddam wam moją broń, kiedy wyrwiecie ją z moich zimnych, martwych rąk", from my cold, dead hands. NRA szybko zrobiło  z tego swój kolejny slogan, obok cytatu z 2. poprawki: 
The right of the people to keep and bear arms shall not be infringed.
Co jednak naprawdę mówi 2. poprawka?
A well-regulated militia being necessary to the security of a free State, the right of the people to keep and bear arms shall not be infringed.
Napisane przez James Madisona (późniejszego prezydenta) Bill of rights (czyli pierwsze 10 poprawek do konstytucji) miało być zabezpieczeniem przed zbytnią potęgą nowego, federalnego rządu. Gwarantowano w nich wolność wyznania, wolność słowa, nietykalność osobistą etc. Przede wszystkim obawiano się stałej armii, która w rękach władz mogła stać się narzędziem opresji.

Podobnie jak 3. poprawka, zabraniająca kwaterowania żołnierza w prywatnym domu obywatela,  2. poprawka wyraźnie odnosi się do kontekstu wojennego. Jak powiedział wybitny historyk Garry Wills: One does not bear arms against a rabbit - "nie nosi się broni do walki z królikami". Wraz z 2. poprawką zapisano w konstytucji prawo ludzi do samodzielnego tworzenia milicji obywatelskich - tylko tyle i aż tyle. Pomijając już to, że kiedy Madison pisał tę poprawkę, "arms" oznaczało muszkiet, który trzeba było ładować po każdym strzale, a nie broń automatyczną, pozwalającą w ciągu minuty zabić parę osób. 

Przez wiele dziesięcioleci nikt nie kwestionował tego. Taka czy inna forma kontroli dostępu do broni istniała we wszystkich stanach, podobnie jak zakaz posiadania ukrytej broni (nowego konceptu, od kiedy wymyślono rewolwer - proszę spróbować ukryć gdzieś muszkiet). Nawet na "Dzikim Zachodzie" miasteczka wymagały od nowoprzybyłych oddawania broni szeryfowi. Do lat 70. NRA popierało wszystkie federalne prawa dotyczące kontroli broni - nawet Gun Control Act z 1968 roku, który uchwalono po serii zabójstw politycznych: braci Kennedy, Malcolma X, Martina L. Kinga.


Dopiero, kiedy zaczął się zmierzch umiarkowanego konserwatyzmu, a Partia Republikańska zaczęłą przesuwać się na prawo, NRA z niszowego stowarzyszenia przekształciła się w potężną organizację polityczną i zaczęła promować interpretację wedle której 2. poprawka mówi o prawie każdego do noszenia broni, a nie o prawie ludzi do tworzenia milicji obywatelskiej w celu wspólnej obrony. Jak powiedział przewodniczący Sądu Najwyższego, Warren Burger (nominowany przez Nixona, zaznaczam), w 1991 roku powiedział bez ogródek, że nowa interpretacja: "to jedno z największych oszustw, powtarzam 'oszustw' dokonanych przez grupę specjalnych interesów, jakie widziałem w życiu"

Niestety, święcie wierzy w nie 3/4 Amerykanów i choć  po każdej masakrze, która ma miejsce gdzieś w Stanach (Columbine, Aurora, Virginia Tech, teraz Newtown) odsetek Amerykanów opowiadających się za surowszą kontrolą w tym względzie wzrasta o jakieś 10%, ale nigdy nie  na długo. Politycy obu parii zgodnie pochylają się zatem nad rodzinami ofiar, ale milczą w kwestii ograniczania dostępu do broni, bojąc się wpływów NRA, które przy tej okazji zawsze przywołują jeden ze swoich głupszych sloganów: Guns don't kill people, people kill people, "Broń nie zabija ludzi, to ludzie zabijają ludzi". Oby ci sami ludzie poszli po rozum do głowy.


PS: Póki co - wbrew prawicowej paranoi - Obama do tej pory w żaden sposób nie ograniczył prawa do posiadania broni (wręcz przeciwnie). 

piątek, 14 grudnia 2012

Obamadon gracilis

Jak już może Państwo wiedzą, pewien wymarły jaszczur z czasów dinozaurów (no, jaszczurka), otrzymał właśnie imię na cześć prezydenta, a konkretniej jego estetycznego uzębienia - Obamadon gracilis, czyli "smukłe zęby Obamy". Nie jest to jednak pierwsze stworzenie nazwane na cześć urzędującego prezydenta. 

Obamadon w lewym dolnym rogu, pod drzewkiem

W 2009 roku imieniem Obamy nazwano pewien rodzaj porostu, pomarańczowy Caloplaca obamaewystępujący jedynie w Kalifornii - w nagrodę za wsaprcie dla nauki.

Caloplaca obamae

Z kolei miesiąc temu, pewien gatunek małej, kolorowej, słodkowodnej rybki otrzymał imię Etheostoma obama, z powodu działań prezydenta w kwestii ochrony środowiska. Równocześnie, na cześć zasłużonych w tej dziedzinie amerykańskich prezydentów i wiceprezydentów nazwane zostały cztery inne gatunki. Z niewiadomych przyczyn postanowiono jednak zrezygnować z poprawności językowej w łacinie i nadano im imiona: Etheostoma gore, Etheostoma jimmycarter, Etheostoma teddyroosevelt i Etheostoma clinton.  

Wymarły gad to nie byle co, ale wszyscy się chyba zgodzą, że rybka ładniejsza.


Etheostoma obama

środa, 12 grudnia 2012

"The Colbert Report" albo "Żona idealna".

Republikański senator z Karoliny Południowej, Jim DeMint, ogłosił, że ustępuje ze stanowiska, żeby stanąć na czele konserwatywnego think tanku, Heritage Foundation. To sprawia, że gubernator stanu, Nikki Haley, będzie musiała mianować nowego senatora, na dwa lata, do czasu przedterminowych wyborów w 2014 roku. Co w tym ciekawego? Otóż, wedle sondaży, mieszkańcy Karoliny Południowej najchętniej widzieliby na tym stanowisku... Stephena Colberta, prowadzącego prześmiewczy The Colbert Report

Stephen Colbert i Jim DeMint

Colbert prowadzi nie tylko wśród liberałów, ale też wśród wyborców umiarkowanych - nie lubią go tylko, oczywiście, konserwatyści. Colbert może zarzekać się, że jest "superkonserwatywny", ale w swoim programie nabija się z Republikanów ile wlezie, parodiując Billa O'Reilly'ego z Fox News, a w 2006 roku zniszczył George'a W. Busha w czasie White House Correspondent's Dinner

"Ambicje" Colberta są doskonale znane - w latach 2008 i 2012 rozważał kandydowanie na prezydenta, w dodatku z ramienia Partii Republikańskiej. W sondażach przed prawyborami dostawał po kilka procent głosów potencjalnych republikańskich wyborców (sic), co nie powinno dziwić, jeśli popatrzy się na wyniki badań, według których część widzów nie dostrzega zjadliwej ironii The Colbert Report i uważa go za prawdziwego konserwatystę.

Nie zalicza się do nich pani gubernator Haley, więc chyba jednak Colberta należy wykluczyć. Za to ciekawe jest miejsce drugie. Wśród przebadanych niezależnych wyborców znajduje się Jenny Sanford, była żona republikańskiego gubernatora, Marka Sanforda. W 2009 roku jej mąż zniknął na tydzień, jego biuro informowało, że gubernator wybrał się na wędrówkę po Appalachach, po czym okazało się, że tak naprawdę odwiedzał kochankę w Argentynie. Pani Sanford - niczym bohaterka serialu Żona idealna - rzuciła męża i zajęła się własną karierą. 

od lewej: Mark Sanford, jakiś chłopiec, Jenny Sanford

Żeby było zabawniej - gubernator naprawdę rozważa mianowanie pani Sanford.  Innymi słowy: jeśli nie The Colbert Report, to przynajmniej Żona idealna. I niech nikt nie mówi, że kultura popularna nie wpływa na poglądy i postawy amerykańskich wyborców. 

wtorek, 11 grudnia 2012

Kto wypina, tego wina.

Każdy, kto czyta komiksy, wie jak są zazwyczaj przedstawiane ich bohaterki - wielki biust, wypięty tyłek, wyginanie ciała w najnienaturalniejszy sposób, przybieranie rzekomo "seksownych" póz. Jak walczyć z seksizmem w komiksach? Pomysł jest prosty: zastąpić przeerotyzowane superbohaterki ich męskimi odpowiednikami. Zaczęło się od okładki Marvel Adventures przedstawiającej Hawkeye'a i Czarną Wdowę, na której zamieniono ich miejscami - i pozycjami. Tak powstała The Hawkeye Initiative.


Sposób w jaki rysownicy komiksów przedstawiają kobiety wiąże się, oczywiście, ze sposobem, w jaki kobiety są przedstawiane w sztuce od dawien dawna. Nie chodzi jednak o to, by walczyć z  całą tradycją sztuk plastycznych, ale by wykpić dość, niestety, typowe dla komiksów przerotyzowanie (będące jednym z powodów dla których komiksy są wciąż uważane za rozrywkę dla dorastających chłopców). Na pierwszy ogień poszła równie popularna, co niezgodna z anatomią pozycja "złamanego kręgosłupa", służąca temu, by równocześnie pokazać i piersi i pupę kobiecej b0haterki.


The Hawkeye Initatitve zdobyła ogromną popularność, a w internecie zaroiło się od rysunków na których widzimy superbohaterów w "seksownych" pozach. Zasada jest prosta: Jeśli narysowaną superbohaterkę da się zastąpić jej męskim odpowiednikiem, w tej samej pozycji i nie wygląda on idiotycznie, to znaczy, że rysunek nie jest seksistowski. Niestety, jak na razie mało co przechodzi test Hawkeye'a.






czwartek, 6 grudnia 2012

Australijski sposób

Amerykański rząd uspokaja, a australijska pani premier, Julia Gillard, z ledwo skrywanym uśmiechem przyznaje, że Majowie mieli rację i koniec świata jest bliski, choć jeszcze nie wiadomo dokładnie w jakiej postaci: 

żarłocznych zombie, inwazji piekielnych demonów albo nawet ostatecznego triumfu koreańskiego popu.

środa, 5 grudnia 2012

Pan Burns objaśnia problem z "klifem fiskalnym"

"Wyobraźcie sobie gospodarkę jako samochód, którym kieruje bogacz. Jeśli nie dacie kierowcy więcej pieniędzy, zjedzie samochodem z klifu. Tak mówi zdrowy rozsądek".

wtorek, 4 grudnia 2012

Amerykańscy naukowcy donoszą

Jak doskonale wiemy z popkultury, kiedy prezydentem jest Afroamerykanin, zagłada jest pewna. W Dniu zagłady, za rządów Morgana Freemana, w stronę ziemi pędziła asteroida; w Left Behind, serii eschatologicznego science-fiction, prezydent Louis Gossett Jr. musi mierzyć się z  samym Antychrystem; a Tom Listerw Piątym Elemencie, z Wielkim Złem. W 2012 odwracały się bieguny Ziemi, a prezydent Danny Glover ginął zmieciony przez tsunami wraz z całym Waszyngtonem. Nic zatem dziwnego, że częśc Amerykanów ze zgrozą wygląda 21 grudnia 2012 roku - zwłaszcza po reelekcji Obamy.


Z troski o nerwy dzieci (sic!), władze Stanów Zjednoczonych postanowiły zatem zabrać głos i uspokajają na oficjalnej stronie USA.gov: kalendarz Majów nie kończy się w 2012 roku, do ziemi nie zbliża się ani wielka kometa, ani ukryta planeta X, nie nastąpi nawet odwrócenie ziemskich biegunów. I odsyłają do strony NASA i eksperta tej agencji. Amerykańscy naukowcy donoszą: końca świata nie będzie, możemy spać spokojnie.


Ale czy na pewno? Wszyscy pamiętamy, że prezydenci ogłaszając prawdę o nadchodzącej zagładzie w ostatniej chwili, a wcześniej zapewniają, że wszystko jest w jak najlepszym w porządku. 

Jeśli zatem jakieś amerykańskie dziecko naoglądało się filmów i teraz drży z przerażania w oczekiwaniu na nadchodzącą katastrofę, a następnie przeczyta uspokajające wyjaśnienia amerykańskich władz (Pogłoski o końcu świata to tylko pogłoski), na sto procent zacznie szukać schronu.

Świetna robota!