poniedziałek, 29 października 2012

Kolejna zagłada Nowego Jorku

Kto jak kto, ale nowojorczycy są przyzwyczajeni do tego, że co jakiś czas ich miasto ulega zagładzie. Żadne inne miasto na świecie nie było niszczone tyle razy i tak spektakularnie. "Każda epoka chciała zniszczyć Nowy Jork z własnych powodów", pisze Max Page, autor świetnej książki The City's End.


Na przełomie XIX i XX wieku fikcyjne niszczenie Nowego Jorku było słuszną karą dla "współczesnej Sodomy", świątyni zepsucia i mamony. NYC trawił pożar w wyniku powstania proletariatu (Caesar's Column, przy którym "powstanie" Bane'a z ostatniego Batmana to naprawdę pestka) albo zapadało się pod ciężarem wieżowców, "wież Babel". 

W latach 50. i 60., katastrofy spadające na NYC w kinie science-fiction (np. kolizja z inną planetą w When Worlds Collide, atak potwora w The Beast from 20.000 Fathoms), były wyrazem lęków przed bombą nuklearną, czasami wyrażoną explicite (Fail-Safe czy Planeta małp)W latach 70., kiedy zżerane przestępczością miasto znalazło się na krawędzi bankructwa, filmy pokazywały dystopijne wizje przyszłości (Ucieczka z Nowego Jorku, Zielona pożywka) w których Nowy Jork stawał się piekłem na ziemi.


Koniec zimnej wojny - kiedy groźba realnej zagłady zniknęła, a pojawiły się nowe możliwości pokazywania destrukcji na ekranie - przyniósł tylko wzrost liczby przedstawionych katastrof. Miasto niszczyli kosmici (Dzień niepodległości), kolejne potwory (Godzilla), szczególną popularnością cieszyły się meteoryty (Dzień zagładyArmageddon). 11 września 2001 roku fikcja stała się rzeczywistością - to, czym karmiło  nas Hollywood zdarzyło się na naszych oczach. 

Najpierw wydawało się, że po 9/11 nikt nie odważy się już atakować Nowego Jorku w filmach. Choć początkowo nawet usuwano wieże WTC z filmów (słynny casus Spider-Mana), bardzo szybko wszystko wróciło "do normy", jak gdyby Amerykanie chcieli powiedzieć: nie poddamy się nie tylko zbudujemy sobie nowe, lepsze WTC, ale dalej będziemy SAMI niszczyć Nowy Jork, tak jak nam się podoba. Dostaliśmy zatem Wojnę światów, Cloverfielda, Jestem legendąPojutrze, a nawet spektakularny finał The Avengers. 


Susan Sontag pisała kiedyś, że kino katastroficzne jest jedynym medium pozwalającym nam - z przyjemnością - uczestniczyć w zagładzie miasta czy nawet całej ludzkości. Dziś mamy  jeszcze gry komputerowe, oczywiście, ale nie sposób odmówić Sontag racji - czy chcemy tego czy nie, katastrofa jest estetycznie pociągająca, a nigdzie nie jest ona bardziej spektakularna, niż w stolicy świata.

Upór z jakim popkultura demoluje Nowy Jork jest najlepszym dowodem znaczenia tego miasta dla zbiorowej wyobraźni, które doskonale rozumieli nie tylko twórcy z Hollywood, ale  także organizatorzy zamachu z 11 września. Jeśli kiedyś w filmach zamiast Nowego Jorku kosmici zaczną atakować Pekin, a tsunami będzie demolować Bombaj, będzie to najdobitniejszy dowód na to, że czasy kulturowej dominacji Ameryki mamy już za sobą. 

Nic zatem dziwnego, że zapowiedzi "armageddonu" pojawiające się z powodu huraganu Sandy ( który - zresztą - nie uderzy wcale bezpośrednio w Nowy Jork, ale raczej w Filadelfię), nie robią na nowojorczykach, aż takiego wrażenia (choć może powinny, zważywszy na bezprecedensowy rozmiar huraganu). Owszem, pozamykano szkoły, metro, giełdę i teatry na Broadwayu, ewakuowano niektórych mieszkańców, ale większość nowojorczyków podchodzi do "Sandy'ego" dość humorystycznie - gromadząc zapasy alkoholu i żartując z nadmiernej ekscytacji burmistrza Bloomberga na konferencji prasowej poświęconej huraganowi. 

Nowy Jork przetrwał kosmitów, przetrwał King Konga, przetrwał Godzillę, przetrwa i Sandy'ego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz