środa, 18 kwietnia 2012

O podatkach

Dzisiaj w Stanach "Tax Day", termin składania zeznań podatkowych, a tymczasem wczoraj Republikanie w Senacie utrącili Paying a Fair Share Act of 2012, tzw. Zasadę Buffetta, wedle której najbogatsi (zarabiający powyżej miliona dolarów rocznie), mieliby oddawać państwu co najmniej 30% dochodów. 

Sam Warren Buffett, drugi najzamożniejszy Amerykanin i - co ważne - inwestor powszechnie szanowany po obu stronach sceny politycznejwezwał Obamę do wyższego opodatkowania milionerów i zlikwidowania przywilejów podatkowych, wychodząc z założenia, że skoro mamy kryzys, to koszty powinni ponosić wszyscy, ale najbogatsi szczególnie. I przywołał słynny już przykład swojej sekretarki, która procentowo płaci więcej podatków niż on.

Jak to możliwe? Co prawda najwyższa stawka podatkowa wynosi w Stanach 35%, ale podatek od zysków kapitałowych (dywidendy, inwestycji etc), to już tylko 15%. A ponieważ dochody milionerów pochodzą w dużej części właśnie z tego - a nie z etatu - płacą de facto mniej niż klasa średnia, która zazwyczaj nie może sobie pozwolić na życie wyłącznie z procentów i inwestycji. Efekt jest taki, że zarabiający ok. 42 milionów $ Mitt Romney płaci jedynie 13,9% podatku, Buffett 17,4%, a Obama (który zarobił miliony na książkach) ledwie 20%.

Główne argumenty Republiknów: ustawa jest niewystarczającym sposobem na załatanie dziury budżetowej, służąc przede wszystkim jako populistyczna zagrywka przed tegorocznymi wyborami, promująca "wojnę klas".

Po pierwsze, w sytuacji w której Republikanie chcą oszczędzać na wszystkim, byle oszczędzić miliard tu, miliard tam, nie wiem czy należy wybrzydzać na 47 miliardów $ w ciągu 10 lat.

Po drugie - wbrew temu, co głoszą liderzy Republikanów, podziały klasowe w Stanach istnieją, a co wiecej, nieustannie rosną. Oskarżanie Obamy o "rozpętanie wojny klasowej przeciwko twórcom miejsc pracy" weszło już na stałe do języka politycznego GOP, która woli udawać, że w Stanach każdy ma szansę, a kariera od pucybuta do milionera wciąż jest możliwa. Nie ma to, niestety, żadnego przełożenia na dzisiejszą rzeczywistość, gdyż w USA mobilność społeczna jest niższa niż w większości krajów europejskich - nawet (o zgrozo!) socjalistycznych państwach skandynawskich czy wiecznie wyśmiewanej Kanadzie.

"Owszem, wojna klas trwa. Ale prowadzi ją moja klasa, bogacze. I wygrywamy".
Warren Buffett

Po trzecie, wreszcie - tak, to prawda, że to w dużej mierze przedwyborczy gest ze strony Obamy. Ustawa miała mieć znaczenie głównie symboliczne, chodziło nie mniej ni więcej, ale o "paying a fair share", w sytuacji kryzysowej. Ale nie należy niedoceniać znaczenia gestów, które mogą zmieniać mentalność ludzi, a przez to przyczynić się do prawdziwych (czytaj: namacalnych) zmian.

Oskarżający Obamę o populizm Republikanie robią jednak to samo - ich populizm jest po prostu zupełnie odwrotny. Wbrew faktom i zdrowemu rozsądkowi powtarzają mantrę o "niskich podatków, które tworzą wzrost gospodarczy" i walczą z jakimkolwiek podwyższeniem podatków dla bogaczy (w ich języku: job-creators). O tym, że nieustanne obniżanie im podatków przez ostatnie 10 lat (wraz z rozpoczęciem dwóch wojen - też przez Republikanów) przyczyniło się do stworzenia gigantycznego deficytu budżetowego , jakoś nie wspominają, zamiast tego przyczepiają się do tego, że rzeczona sekretarka Buffetta zarabia pół miliona dolarów rocznie i trudno robić z niej symbol biedy. Zupełnie jakby o to chodziło.

Zgodnie z przewidywaniami, Obama przegrał w Senacie, ale może mu to pomóc w kampanii wyborczej. Jak podaje sondaż Gallupa, Amerykanie wspierają Zasadę Buffetta 60 do 37%, nawet wśród wyborców republikańskich 43% poparłoby zwiększenie opodatkowania najbogatszych. Ba, 68% milionerów chciałoby płacić wyższe podatkiNietrudno będzie przedstawiać GOP jako partię oderwaną od rzeczywistości, szczególnie z Romneyem na czele.

Na koniec - przypis do wcześniejszego tekstu o radykalizacji Partii Republikańskiej i tym, czy Reagan miałby dzisiaj w niej jakiekolwiek szanse:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz