Oto na
stronie magazynu Slate pojawiła się urocza kolekcja zdjęć
przedstawiających tegorocznych kandydatów z zarostem na twarzy - i
to zarostem nie byle jakim, bo pożyczonym od poprzednich mieszkańców
Białego Domu.
Dziś broda nie kojarzy się dobrze. W sieci krążą liczne fotomontaże przedstawiające Baracka HUSSEINA Obamę w turbanie i z długą, czarną brodą, przywodzące na myśl Osamę bin Ladena i innych arabskich terrorystów: broda = antyamerykanizm.
Niestety, jak na złość amerykańskiej skrajnej prawicy, kilka lat temu Obama przyznał się, że nie może zapuścić zarostu z prawdziwego zdarzenia - w najlepszym razie wychodzą mu bokobrody.
Nie da się ukryć, że prezydent z bokobrodami to byłoby naprawdę coś - świat nie widział czegoś takiego od czasu Chestera AlanaArthura. Ostatnim prezydentem-wąsaczem był William H. Taft (noszący też wątpliwy zaszczyt bycia najgrubszym człowiekiem w Białym Domu), a ostatnim prawdziwym brodaczem, Benjamin Harrison, o którym nie pamiętają już nawet najstarsi Indianie.
Choć zarost jest ostatnio znowu modny i zapuszczenie bród przez Obamę i Romneya z pewnością ożywiłoby kampanię i zwiększyło zainteresowanie hipsterów polityką, historia uczy, że w wyborach prezydenckich zarost nie służy. W tym roku mija właśnie sto lat od kiedy gładko ogolony Woodrow Wilson pokonał dwóch wąsaczy - Tafta i Teddy'ego Roosevelta (startującego jako kandydat progresistów). Od tamtej pory Republikanie wystawiali jeszcze zarośniętych kandydatów w latach 1912, 1944 i 1948, ale za każdym razem przegrywali.
Jeśli kogoś nie przekonały obserwacje historyczne - także badania socjologiczne pokazują że zarost wpływa negatywnie na wizerunek kandydata. Five o'clock shadow Nixona prześladował go całe życie i był powodem licznych karykatur. Popularna klechda głosi, że to właśnie niedogolenie Nixona w debacie z Kennedym kosztowało go prezydenturę w 1960 roku – tyleż interesujące, co nieprawdziwe, skoro później dwa razy wygrał wybory i to w iście spektakularnym stylu. Nie wydaje się też, żeby to akurat wąsik pogrzebał prezydenckie szanse pastora Jessego Jacksona w roku 1984, ale w 2008 roku gubernator Bill Richardson wolał nie ryzykować. Tuż przed kampanią zgolił zarost, co Barack Obama, podówczas jego kontrkandydat do nominacji Demokratów, skomentował:
Jak my
wszyscy. Trzeba przyznać, że obu kandydatom bardzo dobrze z bródką Abrahama Lincolna, ale Romneyowi szczególnie służy
imponująca broda Rutherforda B. Hayesa (tak, proszę państwa, był
i taki prezydent) – nareszcie wydaje się być kimś interesującym.
Ale cóż – to tylko doczepiana broda.
Dziś broda nie kojarzy się dobrze. W sieci krążą liczne fotomontaże przedstawiające Baracka HUSSEINA Obamę w turbanie i z długą, czarną brodą, przywodzące na myśl Osamę bin Ladena i innych arabskich terrorystów: broda = antyamerykanizm.
Niestety, jak na złość amerykańskiej skrajnej prawicy, kilka lat temu Obama przyznał się, że nie może zapuścić zarostu z prawdziwego zdarzenia - w najlepszym razie wychodzą mu bokobrody.
Nie da się ukryć, że prezydent z bokobrodami to byłoby naprawdę coś - świat nie widział czegoś takiego od czasu Chestera AlanaArthura. Ostatnim prezydentem-wąsaczem był William H. Taft (noszący też wątpliwy zaszczyt bycia najgrubszym człowiekiem w Białym Domu), a ostatnim prawdziwym brodaczem, Benjamin Harrison, o którym nie pamiętają już nawet najstarsi Indianie.
Choć zarost jest ostatnio znowu modny i zapuszczenie bród przez Obamę i Romneya z pewnością ożywiłoby kampanię i zwiększyło zainteresowanie hipsterów polityką, historia uczy, że w wyborach prezydenckich zarost nie służy. W tym roku mija właśnie sto lat od kiedy gładko ogolony Woodrow Wilson pokonał dwóch wąsaczy - Tafta i Teddy'ego Roosevelta (startującego jako kandydat progresistów). Od tamtej pory Republikanie wystawiali jeszcze zarośniętych kandydatów w latach 1912, 1944 i 1948, ale za każdym razem przegrywali.
Jeśli kogoś nie przekonały obserwacje historyczne - także badania socjologiczne pokazują że zarost wpływa negatywnie na wizerunek kandydata. Five o'clock shadow Nixona prześladował go całe życie i był powodem licznych karykatur. Popularna klechda głosi, że to właśnie niedogolenie Nixona w debacie z Kennedym kosztowało go prezydenturę w 1960 roku – tyleż interesujące, co nieprawdziwe, skoro później dwa razy wygrał wybory i to w iście spektakularnym stylu. Nie wydaje się też, żeby to akurat wąsik pogrzebał prezydenckie szanse pastora Jessego Jacksona w roku 1984, ale w 2008 roku gubernator Bill Richardson wolał nie ryzykować. Tuż przed kampanią zgolił zarost, co Barack Obama, podówczas jego kontrkandydat do nominacji Demokratów, skomentował:
"Jesteśmy
bardzo zawiedzeni utratą brody".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz