piątek, 8 lutego 2013

Smutek Busha czyli "Portret prezydenta w wieku emerytalnym"

Kiedy człowiek przeżyje ewentualne próby zamachu i usunięcia z urzędu, kiedy po jednej lub dwóch kadencjach w Białym Domu przestaje być prezydentem Stanów Zjednoczonych, udaje się na zasłużoną emeryturę. Poza tym, oczywiście, że jeździ po świecie i wygłasza przemówienia za grube miliony rocznie (4:42-6:05), eksprezydent siedzi w domu, niańczy wnuki, pisze książki i zajmuje się swoimi hobby: Eisenhower grał w golfa i malował, Nixon naprawiał swoją reputację (z niezłym skutkiem), Carter ratował świat i pisał wiersze, a Bush ojciec skakał ze spadochronem. 

Kiedy - ku radości wielu - George W. Bush opuścił Biały Dom i wrócił do Teksasu, słuch o nim zaginął. Owszem, od czasu do czasu wygłaszał jakieś przemówienie tu i ówdzie, ale generalnie raczej nie ruszał się z domu. Partia Republikańska jakby zapomniała o tym, że kiedyś był taki prezydent, Romney unikał wszelkich skojarzeń z Bushem. Jeśli już media interesowały się kimś z rodziny, to młodszym bratem George'a, byłym gubernatorem Florydy, Jebem, który nie wiedział czy i kiedy samemu ubiegać się o prezydenturę. Nic zatem dziwnego, że George W. Bush - niejako z konieczności - zajął się budową swojej prezydenckiej biblioteki, grą w golfa i zabrał się za swoje hobby malowanie. 


Nie od dziś wiadomo jednak, że należy porównywać zjawiska podobne, a zatem w kategorii "byli prezydenci" można zestawić go jedynie (na ile mi wiadomo) z Eisenhowerem, który jeszcze w Białym Domu (i Camp David) sporo czasu spędzał albo na polu golfowym albo przy sztalugach, choć sam nie miał złudzeń co do swojego talentu i nazywał swoje dzieła "mazaninami" (daubs) "Nie mam talentu (...), ale ogromnie to lubię", pisał do Churchilla, który też nie był geniuszem w tej dziedzinie, ale na pewno o wiele lepszym malarzem.






Obrazy Ike'a są do bólu przewidywalne i sztampowe - jakieś domki, góry, kopiowane ze zdjęć portrety synowej i wnucząt etc. O Bushu słyszeliśmy dotychczas, że maluje psy i pejzaże Teksasu, co jakoś tam zgadzało się z wizerunkiem byłego prezydenta. Tymczasem dwa autoporterty Busha, które ujawnili właśnie hackerzy* pokazują, że Bush rozwinął się i jest znacznie mniej konserwatywnym artystą niż można by się tego po nim spodziewać.

Na jednym Bush patrzy w lustro w łazience, widzimy tylko jego plecy i oczy w odbiciu. Na drugim widzimy tylko jego stopy w wannie. Można oczywiście próbować je analizować, niektórzy widzą w nich pragnienie "zmycia z siebie poczucia winy" za Katrinę czy Irak, ale to wydaje się być intrepretacja nieco na wyrost. Nie da się jednak ukryć, że ich bezpretensjonalność jest uderzająca. Widać w tych obrazach smute i poczucie osamotnienia. Czy Bush świadomie nawiązywał do obrazów Fridy Kahlo czy Davida Hockneya? Pozwalam sobie w to wątpić, ale wiem jedno - trudno będzie teraz spoglądać na Busha tylko jako na karykaturę samego siebie, dławiącego się preclami wiejskiego głupka (na który to wizerunek tak ciężko dotychczas pracował). 

A także - czy tego chcemy czy nie - należy mu się tytuł najlepszego malarza wśród amerykańskich prezydentów.




Hacker o nicku "Guccifer" włamał się na prywatne konta mailowe rodziny Bushów, ujawniając tony prywatnej korespondencji dotyczącej choćby kiepskiego zdrowia Busha seniora. Można Busha (młodszego) nie lubić, ale włamywanie się komuś na konto mailowe (fejsbukowe, ebayowe czy jakiekolwiek inne) to zwykłe świństwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz