Pierwsza Poprawka do amerykańskiej konstytucji daje każdemu obywatelowi prawo do "wnoszenia do rządu petycji o naprawę krzywd". Dziś, petycje do Białego Domu można składać na stronie internetowej, a rząd federalny zobowiązuje się do udzielenia oficjalnej odpowiedzi na te, które zebrały co najmniej 25 tysięcy podpisów. Ludzie apelują o różne rzeczy - o impeachment Obamy, o legalizację marihuany, o wprowadzenie znanego z "Sędziego Dredda" systemu "sędziów", a nawet o komisję międzynarodową do zbadania katastrofy w Smoleńsku (sic!).
Po reelekcji Baracka Obamy głośno się ostatnio zrobiło o petycjach, jakie złożyli rozczarowani mieszkańcy kilkunastu (jeśli nie kilkudziesięciu) stanów, domagających się prawa do odłączenia się od Stanów Zjednoczonych. Większość z nich ma poparcie podobne jak petycja o "pokojowe wystąpienie" Alderaanu z Galaktycznego Imperium (bo i taka była), ale próg 25 tysięcy przekroczyły już petycje Alabamy, Tennessee, Północnej Karoliny, Florydy, Luizjany, kilka innych "czerwonych" stanów jest blisko.
Największą popularnością cieszy się (co nie zaskakuje) "pokojowa secesja" Teksasu. Domaga się jej już ponad 116 tysięcy obywateli. Choć dominują Teksańczycy, to jednak nie brakuje podpisów z reszty kraju, co może oznaczać, że pomysł oddzielenia Teksasu od reszty kraju podoba się ludziom z różnych powodów - część może i kibicuje Teksasowi w jego walce o niepodległość, ale zapewne nie brakuje też liberałów, którzy po prostu najchętniej pozbyliby się konserwatywnego Teksasu w ogóle.
W petycji w sprawie Georgii czytamy, że stan ten chce "odłączyć się od USA, tak jak Południe od Unii w 1860 roku". Pomijając już błędną datę (Georgia dokonała secesji w styczniu 1861 roku, a Konfederacja powstała w lutym), powoływanie się na TĘ secesję jest chyba kiepskim pomysłem. Po pierwsze, jak doskonale wiemy, nie wyszło. Po drugie, powód secesji był mało chwalebny - chęć utrzymania za wszelką cenę niewolnictwa. Po trzecie, wreszcie, secesja była nielegalna. Konstytucja nie daje bowiem stanom prawa do wystąpienia z Unii - NAWET Teksasowi.
Teksańczycy lubią powoływać się na swój jakoby szczególny status, gdyż przez pewien czas niepodległym państwem (tak, tak, mieli nawet ambasady w Paryżu i Londynie). 1/3 mieszkańców tego stanu uważa, że mają prawo sami zdecydować o własnej niepodległości, gdyż na takich warunkach przystąpili do Stanów Zjednoczonych.
Po pierwsze, nie są wcale jedyni, bo niepodległym państwem (ba, królestwem!) były wcześniej Hawaje, a nawet Vermont. Po drugie zaś, kiedy w 1845 roku Teksas przyjmowano do Unii, nie przyznano mu prawa do wystąpienia z niej, tym bardziej jednostronnie. Potwierdził to w 1869 roku Sąd Najwyższy, uznając, że secesja Teksasu razem z innymi południowymi stanami była nielegalna. Niby wszystko jasne - ale jednak nie wszystko.
Teksas ma bowiem inne prawo - rezolucja Kongresu, na mocy której dokonano aneksji dała Teksasowi możliwość podzielenia się na kolejne stany i to bez pytania o zgodę Kongresu. Teoretycznie, może powstać pięć Teksasów. O ile liczba głosów w Izbie Reprezenantów nie uległaby zapewne zmianie, o tyle w Senacie mogłoby zasiąść ośmiu kolejnych teksańskich senatorów.
Żeby było zabawniej, do tej pory na ten punkt rezolucji powoływali się jedynie Demokraci - w 1930 roku kongresmen John Nance Garner (późniejszy wiceprezydent u boku Roosevelta) zaproponował stworzenie Wschodniego Teksasu, Zachodniego Teksasu, Północnego Teksasu, Południowego Teksasu i Centralnego Teksasu. Uważał, że w ten sposób zakończyłaby się dominacja Wschodniego Wybrzeża, a Południe zyskałoby "należyty respekt i uznanie".
O to samo mogłoby chodzić dzisiejszym Republikanom. Albo konserwatywny Teksas zyskałby na znaczeniu, albo Waszyngton pozwoliłby mu spokojnie się uniezależnić, żeby nie ryzykować dominacji Republikanów. Tom DeLay, Teksańczyk i były szef GOP w Izbie Reprezentantów (a później śmieszny pan z Tańca z gwiazdami) stwierdził, że gdyby jego stan powołał się na tę klauzulę, "Stany Zjednoczone nas wykopią. Oto jak się dokonuje secesji!"
Czy jednak rzeczywiście piątka nowych Teksasów byłaby aż tak republikańska? W 2009 roku, Nate Silver opracował BARDZO interesującą analizę z której wynika, że wcale niekoniecznie, a dramatyczna porażka Romneya wśród Latynosów przypomniała, że przyszłość Teksasu jako bastionu GOP stoi pod znakiem zapytania.
Choć gubernator Rick "Oops" Perry (który jeszcze kilka lat temu zbijał kapitał polityczny na secesjonistycznych sentymentach) wezwał do zachowania Unii, szef TNM, Texan Nationalist Movement, jednego z kilku teksańskich ruchów niepodległościowych (bo one też się dzielą), który porównuje się do Gandhiego (sic), już odtrąbił wielki sukces ("stajemy się mainstreamem!") i planuje w styczniu 2013 roku marsz poparcia dla niepodległości.
Dobrze jednak pamiętać, że prawo do składania petycji jest jednak obosieczne. Na stronie Białego Domu pojawiły się wnioski mieszkańców miast (Austin w Teksasie i Atlanty w Georgii) domagających się, by - w razie secesji ich stanów - miasta te mogły dokonać własnych secesji i pozostać częścią USA. Kilka tysięcy osób podpisało też petycje w których proszą, by secesjonistów "pozbawić obywatelstwa i deportować". Pokojowo, oczywiście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz