czwartek, 29 marca 2012

Wiceprezydenckie przymiarki


Przyzwyczajania się do Romneya ciąg dalszy – po Jebie Bushu poparł go też oficjalnie Tata Bush, który cieszy się szacunkiem jako elder (czy raczej the eldest) statesman. Z kolei milczenie George W. wydaje się z jego strony gestem kurtuazyjnym, gdyż otwarte opowiedzenie się za Romneyem mogłoby mu raczej zaszkodzić, niż pomóc.

Szczególnie ważne jest jednak wsparcie jego kandydatury przez pewnego senatora-nowicjusza z Florydy, Marco Rubio.



Romney ma 65 lat – Rubio 40. Romney jest z północy – Rubio z południa. Romney jest patrycjuszem, synem gubernatora i kandydata do republikańskiej nominacji pół wieku temu – Rubio Latynosem, synem imigrantów z Kuby (co prawda uciekających nie przed komunistą Castro, ale przed pupilkiem Stanów, Batistą, ale mniejsza o to). Romney mormonem – Rubio katolikiem i (sic) baptystą. W konserwatyzm Romneya wielu Republikanów powątpiewa – Rubio jest nazywany „książątkiem” Tea Party i do senatu dostał się pokonując w republikańskich prawyborach byłego gubernatora, który nie tylko fizycznie przypominał Romneya. Nic zatem dziwnego, że w wyobraźni wielu Republikanów (choćby Jeba Busha) uzupełnialiby się wręcz idealnie z punktu widzenia ekonomii wyborczej, tworząc dreamticket, który mógłby zagrozić Obamie.

Z jednej strony wybór swojego przyszłego wiceprezydenta jest pierwszym „prezydencką” decyzją kandydata - wybiera się osobę, która może w każdej chwili sama może zasiąść w Białym Domu, więc należy kierować się jej kompetencjami. Z drugiej, wybór wiceprezydenckiego kandydata jest posunięciem kampanijnym, uzupełnianiem luk ideologicznych i geograficznych, tzw. balancing the ticket. Ma odwrócić uwagę od słabych punktów starszego partnera oraz pozyskać ten elektorat, który do tej pory był sceptyczny.

Tyle teoria, której czasem przeczy praktyka. Drużyna Bill Clinton-Al Gore okazała się bardzo skuteczna, choć obaj byli w podobnym wieku i pochodzili z Południa. Z kolei genialny w teorii pomysł, by starszemu, doświadczonemu, umiarkowanemu (wówczas) McCainowi przydać gorliwą konserwatystkę-outsiderkę, Sarę Palin, odbił się nieprzyjemną czkawką (więcej o tym w mojej recenzji „Game Change”).

Podobieństw Rubio do Palin jest niemało – młodzi, religijni, żarliwi konserwatyści, którym politycznie bliżej do Santoruma, niż Romneya, do tego niezbyt doświadczeni – ale wydają się być w dużej mierze pozorne. Owszem, Rubio zasiada w senacie dopiero od roku (tyle ile Palin była gubernatorem), ale wcześniej przez 9 lat był członkiem stanowej legislatury, z czego dwa lata jej przewodniczącym. Ma tytuł doktora prawa, a nie licencjat z dziennikarstwa. Może opowiadać swoją wzruszającą historię imigranckiego dziecka, które ciężką pracą etc. etc., czego tak lubią słuchać Amerykanie. Bliżej mu do Obamy, niż do Palin, ale w obecnym klimacie nienawiści do prezydenta, ludzie Rubio wolą unikać takich skojarzeń, które mogą bardziej zaszkodzić niż pomóc.

Poza tym, last but not least, Palin „wnosiła” w wianie Alaskę, której 3 głosy elektorskie i tak zawsze zdobywa GOP – Rubio daje sporą szansę na Florydę, od której znowu może zależeć wynik całych wyborów.

I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że Rubio konsekwentnie powtarza, że nie jest zainteresowany byciem wiceprezydentem. Co prawda równie konsekwentnie robi wszystko, żeby podtrzymywać zainteresowanie własną osobą (a to przyśpieszy wydanie autobiografii, a to w odpowiednim momencie poprze kandydata, do któremu jest ideologicznie najdalej, ale który wygrywa), więc chyba należy traktować to jako obowiązkową dramaturgię kampanii à la Juliusz Cezar: należy długo wyrażać swoje désintéressement, żeby nie wyjść na żądnego władzy, po czym niechętnie ulec „namowom obywateli” i zgodzić się „dla dobra kraju”.

Pytanie tylko czy kiedy Romney zdobędzie nominację (a na 99% tak będzie), zdecyduje się na „idealnego” (zbyt idealnego?) Rubio? To, że wyborcy by go pokochali, jest pewne, ale to niesie ze sobą oczywiste zagrożenie, że kandydat rezerwowy przyćmi kandydata głównego. Jeśli tak zdarzyło się cztery lata temu z wyrazistym McCainem, to w przypadku Romneya jest tym bardziej prawdopodobne. A Romney może być nudny, ale głupi nie jest. Nie po to od pięciu lat wydaje fortunę, żeby utorować drogę do nominacji w 2016 roku dla jakiegoś chłystka. Obstawiałbym zatem, że wybierze kogoś innego, choć, oczywiście, wszystko może się jeszcze zdarzyć - nawet i to, że tym kimś będzie Santorum.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz