Z perspektywy lat plakaty propagandowe mają swój nieodparty urok - ich naiwność i środki przekazu, które kilkadziesiąt lat wcześniej może i działały, dziś budzą zazwyczaj uśmieszek politowania. Oto kolekcja amerykańskich plakatów ostrzegających przed chorobami wenerycznymi z czasów I i II wojny światowej. Problem był, rzeczywiście, poważny - taka kiła była chorobą śmiertelną aż do wynalezienia penicyliny, która do masowego użytku weszła dopiero w latach 50.
Kiedy Stany Zjednoczone przystąpiły do I wojny światowej, do miast - szczególnie Nowego Jorku - przybyły całe zastępy młodych mężczyzn z prowincji, którzy - w opinii ich matek oraz prężnie działających towarzystw ochrony moralności - narażeni byli na demoralizujący wpływ wielkich metropolii, z kobietami lekkich obyczajów na czele. W dyskursie tego typu organizacji sam Nowy Jork stał się niemoralną uwodzicielką, która może zarazić nieświadomych niczego, niewinnych chłopców chorobami wenerycznymi.
Największym sukcesem rozmaitych organizacji tego typu miało stać się wprowadzenie prohibicji w roku 1919, ale w 1917 roku udało im się przekonać Kongres do rozpoczęcia wielkiej kampanii przeciwko chorobom wenerycznym. Oprócz regularnych kontroli medycznych, wprowadzenia zakazu sprzedaży alkoholu w pobliżu baz wojskowych, najważniejsza była akcja propagandowa. Pogadankami i plakatami zaczęto straszyć żołnierzy straszliwymi skutkami (przy czym niewiele tylko przesadzonymi) chorób przenoszonych drogą płciową. Ponieważ promowanie prezerwatyw uznawane było za zachęcanie do grzechu, stawiano przede wszystkim na wstrzemięźliwość - tę zaś, jeśli nie względami moralnymi i religijnymi, można było wymusić strachem. Prostytutki i "łatwe dziewczęta" przedstawiano jako grzesznice, nosicielki zepsucia i chorób tak skutecznie, że seks z kobietą zaczął kojarzyć się ze śmiercią.
Wtedy jednak, o czym w 1917 roku informował generalny komisarz do spraw zwalczania prostytucji w Nowym Jorku, pojawił się nieoczekiwany skutek uboczny. Nowy Jork okazał się nie tylko uwodzicielką, ale i uwodzicielem. Swoją szansę dostrzegli bowiem wielkomiejscy homoseksualiści, zazwyczaj przegięci i zniewieściali, nierzadko przebierający się w damskie ubrania (według ówczesnych określeń fairy, co najbliższe jest dzisiejszemu określeniu "ciota", choć nie jest to aż tak proste), dla których wymarzonymi partnerami seksualnymi byli "normalni" mężczyźni (podział na homo/hetero nie był wówczas aktualny), "luje", czyli nade wszystko zaś żołnierze i - szczególnie - marynarze, uważani za szczególnie podatnych na homoseksualne nagabywania.
Skutecznie przekonywali młodych i naiwnych rekrutów, że chorobami wenerycznymi można zarazić się TYLKO od kobiet, ale przecież nie od nich - w końcu, czy propaganda Departamentu Wojny wspominała coś o "łatwych mężczyznach"? Choć niektóre organizacje moralności zrozumiały w czym rzecz i wzmogły działania przeciwko łaźniom i barom w których zbierali się fairys, za wzrost "homoseksualnej perwersji" próbowano przede wszystkim obwiniać niemoralną Europę, a szczególnie libertyńską Francję, która miała deprawować "amerykańskich chłopców".
W czasie II wojny światowej dyskurs nie zmienił się znacząco. Owszem, zwracano uwagę, że to "Syfilis jest wrogiem", a na plakatach z armat walono w bezosobowe: rzeżączkę, kiłę i wrzody. Sugerowano nawet, że za rozsiewanie chorób wenerycznych odpowiadają wrogowie - Niemcy i Japończycy, chcący w ten sposób osłabić męskie siły dzielnych, amerykańskich wojaków.
W odniesieniu do kobiet obowiązywała jednak taka sama narracja - panienki lekkich obyczajów (a w podtekście wszystkie kobiety z wyjątkiem dziewic, które oczekiwały na swoich mężczyzn w ojczyźnie), były czyhającymi na mężczyzn lubieżnicami, które potajemnie roznosiły zarazę - a zatem to przede wszystkim ONE (pospołu z Hitlerem, Mussolinim i Tojo, rzecz jasna) były winne epidemii.
Choć dyskurs pozostał taki sam, zmieniły się stosowane środki - U.S. Army co miesiąc rozdawało żołnierzom 50 milionów prezerwatyw! Nie zrezygnowała przy tym całkowicie z prób umoralniania żołnierzy i zachęcania ich do wstrzemięźliwości - choćby uroczym hasłem: KYPIYP - Keep your pecker/peter in your pants - co należałoby zapewne tłumaczyć jako "Trzymaj wacka w spodniach".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz