sobota, 11 sierpnia 2012

"Intelektualny przywódca partii" numerem 2

Na pokładzie pancernika "Wisconsin" w Norfolk, w Wirginii, przy dźwiękach czegoś, co brzmiało jak muzyka Hansa Zimmera, Mitt Romney ogłosił swój wybór kandydata na wiceprezydenta - Paula Ryanakongresmena z Wisconsin. I nagle stał się cud: wszyscy są zadowoleni.


Zadowoleni są Republikanie. Fox News ogłasza, że to "odważny ruch", że Ryan jest nie tylko młody, charyzmatyczny (o wiele bardziej od Romneya, nawiasem mówiąc) i lubiany przez Tea Party, ale też niebywale inteligentny. Porównują go do Kennedy'ego i - oczywiście - Reagana.

Zadowoleni są Demokraci. Intelektualne przywództwo Ryana polega nie tylko na tym, że lubi (a przynajmniej lubił) Ayn Rand, ale przede wszystkim na tym, że jest autorem budżetowego planu GOP, nazwanego górnolotnie Path to Prosperity, który opiera się na obniżkach podatków dla najbogatszych i cięciach w wydatkach budżetowych, w tym znacznej modyfikacji Medicare. To w odpowiedzi na niego jakiś czas temu Demokraci stworzyli bardzo nieelegancki klip w którym ktoś bardzo podobny do Ryana spycha starszą panią z urwiska.


Dla sztabu Obamy wybór Ryana jest świetną wiadomością, gdyż doskonale wpisuje się w przyjętą przez Demokratów narrację: Romney jest kandydatem starych, zawodnych metod, które nie mogą naprawić sytuacji gospodarczej, gdyż to właśnie one są odpowiedzialne za kryzys. Ryan sprawia, że w kampanii pojawia się kolejny temat niezbyt wygodny dla Republikanów - zakusy GOP na Medicare, popularną także wśród republikańskich wyborców. Jako żywo, zdobycie głosów starszych ludzi (pozdrowienia z Florydy) będzie teraz naprawdę niełatwym zadaniem dla sztabu Romneya.

Wybór Ryana jest - także  z tego powodu - dość zaskakujący. Od dawna wszyscy powtarzali do znudzenia (i ja także), że wiceprezydenckim kandydatem będzie zapewne senator Portman albo gubernator Pawlenty - stało się to jednak wiedzą tak powszechną, że - jak widać z perspektywy - po prostu nie mogło nastąpić, gdyż zostałoby przyjęte najwyżej ze wzruszeniem ramion.

Przegrywający w sondażach kandydat Republikanów potrzebował kogoś zaskakującego, nowego, młodszego, bardziej konserwatywnego i popularniejszego wśród partyjnej bazy. Wszyscy pamiętamy jak skończyło się to cztery lata temu, mimo początkowego entuzjazmu na prawicy - włącznie z namaszczaniem na "nowego Reagana".

O ile jednak świeżo upieczona gubernator Alaski była nikim, zasiadający w Kongresie od wielu lat Ryan rzeczywiście jest - jak określił go sam Romney - "intelektualnym przywódcą partii". Należałoby jednak zadać pytanie - dlaczego rzekomy "intelektualny lider partii", który narzuca linię programową całej partii startuje tylko na wiceprezydenta? Nic dziwnego, że przedstawiając go, Romney pomylił się i nazwał "następnym prezydentem Stanów Zjednoczonych". 

Być może za cztery lata (jeśli Romney przegra), albo za osiem (jeśli wygra), Ryan stanie się rzeczywistym liderem partii - tak, jak w ostatnich latach to poglądy Sary Palin, a nie McCaina stały się obowiązującymi poglądami Partii Republikańskiej. Na razie jednak, Amerykanie wybierają między Obamą a Romneyem. I tyle. Paul Ryan - jak żaden wiceprezydencki kandydat - nie będzie miał żadnego znaczenia dla ostatecznego wyniku wyborów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz