Kiedy twoja partia zaczyna tracić głosy i przegrywać kolejne wybory, kiedy rozziew między elektoratem, a programem twojej partii zaczyna się robić coraz większy, możesz próbować zmienić partię, zmodyfikować swój program, otworzyć ją na elektorat z którym dotychczas było ci nie po drodze. To właśnie próbuje zrobić część Republikanów, na przykład przygotowując projekt ustawy emigracyjnej. Ale można też obrazić się na rzeczywistość i spróbować zmienić sobie elektorat - co robią Republikanie w kilku kluczowych stanach przy pomocy "gerrymanderingu", jednego z najstarszych antydemokratycznych narzędzi politycznych w historii amerykańskiej demokracji.
Manipulowanie granicami okręgów wyborczych, jest praktyka starą jak Stany Zjednoczone. 26 marca minie równo dwieście jeden lat od kiedy "Boston Gazette" opublikowało satyryczny rysunek przedstawiający "Gerry-mander", pokręcony niczym salamandra okręg wyborczy stworzony na potrzeby własnej partii przez gubernatora Massachussetts, Elbridge'a Gerry'ego (późniejszego wiceprezydenta). Gerry + salamander = gerrymander.
oryginalny "Gerry-mander", 1812 rok
Packing polega na zgromadzeniu w jednym okręgu
mozliwie jak najliczniejszych wyborców przeciwnika, żeby osłabić ich
wpływy w pozostałych okręgach, cracking wręcz przeciwnie - na
podzieleniu ich między tak wiele okręgów, by nie byli w stanie
zwyciężyć w żadnym. Do tego dochodzi (zwłaszcza w przypadku Demokratów) dzielenie "łakomych kąsków" elektoratu między kilku kandydatów z tej samej partii. Efekty bywają przedziwne:
4. okręg Illinois, "nauszniki", obejmuje najbardziej latynoskie części Chicago (północna portorykańska, połuidniowa meksykańska). Mniejsza o to, że znajdują się na dwóch różnych końcach miasta i łączy je tylko kawałek autostrady - dzięki temu chicagowscy Latynosi mają tylko jednego kongresmena.
3. okręg z Maryland, obejmujący część Baltimore (hello, The Wire), przypominający "plamę krwi na miejscu zbrodni" albo "pterodaktyla z przetrąconym skrzydłem". Zupełnie zbędne dzieło Demokratów, którzy i tak mają ogromną przewagę w Maryland.
Gerrymandering stosowały z powodzeniem
obie partie, jak widać, ale trzeba przyznać, że Republikanie robią to
wyjątkowo bezczelnie - i wyjątkowo skutecznie.
Oto Republican State Leadership
Committee, RLSC, organizacja zajmująca się promowaniem
republikańskich kandydatów, opublikowała raport na temat postępów
projektu o wiele mówiącej nazwie Redmap. Plan zakładał
najpierw zdobycie większości w legislaturach stanowych (które
ustalają kształt okręgów wyborczych), przed odbywającym się co
dekadę spisem ludności (stanowiącego podstawę dla redistricting),
a następnie nakreślenie takiej mapy wyborczej, która promowałaby
Republikanów. Poszło znakomicie - choć w
listopadowych wyborach na Republikanów zagłosowało w sumie o 1,3
miliona MNIEJ wyborców niż na Demokratów, zdobyli o 33 miejsca w
Izbie Reprezentantów WIĘCEJ.
RSLC chwali się, na przykład,
wynikiem w Michigan: "Wybory 2012 roku były wielkim sukcesem
Demokratów (...), wyborcy wybrali demokratycznego senatora
wielkością ponad 20% głosów, a Obama wygrał o prawie 10%, ale
(...) do Kongresu wybrano 9 Republikanów i 5 Demokratów".
Zaiste, niezły wynik, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że na GOP
zagłosowało o 5% mniej wyborców.
W Ohio wynik był bardzo podobny -
pięcioprocentowa przewaga Republikanów - ale przełożenie na
miejsca w Kongresie już zupełnie inne - 12 miejsc dla GOP, 4 dla
Demokratów. Cytując RSLC: "I to mimo, że wyborcy oddali na
republikańskich kandydatów zaledwie 52% głosów".
Nie da się ukryć, jest się czym chwalić. W Pensylwanii jest jeszcze lepiej -
nieco więcej głosów zdobyli Demokraci, co nie przeszkodziło
Republikanom zdobyć aż 13 z 18 miejsc w Kongresie.
Wszyscy pieją z zachwytu nad jednomandatowymi okręgami wyborczymi, które rzekomo są bardziej demokratyczne - tymczasem dziś technologia pomaga w opracowywaniu fantazyjnych okręgów, wyznaczanych na podstawie danych demograficznych. Gerrymandering owszem, zapewnia stabilność okręgu, ale zarazem zmniejsza konkurencję ze strony drugiej partii i sprawia, że prawdziwa walka o miejsce rozgrywa się w prawyborach - z demokracją nie ma to jednak wiele wspólnego.
Uświadamia to sobie coraz więcej Amerykanów - wciąż pozostających w mniejszości, ale rosnących w siłę. Rozwiązanie spróbowała znaleźć Kalifornia, która w 2008 roku ustanowiła niezależną komisję mającą wyznaczyć na nowo granice okręgów po spisie ludności z 2010 roku. Trafiło do niej pięcioro Demokratów, pięcioro Republikanów i czwórka niezależnych. Efekt? Analizy wskazują, że Kalifornia ma dziś jedne z najbardziej "konkurencyjnych" okręgów wyborczych w całym kraju, a bycie kongresmenem nie jest już pracą na całe życie.
PS: Wiem, że o gerrymanderingu napisał dziś w Wyborczej Wojciech Orliński, ale nie wyrzucę do kosza tekstu, który od dawna był gotowy i czekał na publikację przy okazji rocznicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz