Za wcześnie
jeszcze na ostateczne wnioski, ale zdaniem częśco specjalistów wiele
wskazuje na to, że bomby, które wczoraj wybuchły w Bostonie,
podłożyła raczej nie Al-Kaida i jej podobni,
ale amerykańscy, antyrządowi terroryści.
Po pierwsze,
pasuje data – bostoński maraton organizowany jest z okazji Dnia
Patriotów, upamiętniającego bitwę pod Lexington i początek
amerykańskiej wojny o niepodległość. Do tego 19 kwietnia mija 19.
rocznica zamachu bombowego w Oklahomie, zorganizowanego przez
prawicowego ekstremistę, Timothy'ego McVeigha. Po drugie, wedle
wstępnych raportów, bomby wykonane były na sposób chałupniczy,
przypominały ładunki zdetonowane w Atlancie w 1996 roku, kiedy
religijny fanatyk dokonał zamachu w czasie olimpiady, walcząc z
dyktatem „homolobby” i "zakończyć holokaust aborcji".
Jakby tego było mało, w dzień zamachów przypadał Tax Day,
czyli dzień wysyłania ichniejszych PITów – kolejny symboliczny
dzień dla tych, którzy walczą z rzekomą tyranią rządu federalnego.
Bez względu na to, kto stał za zamache, prawicowe
oszołomy już znają odpowiedź. Alex Jones, czołowy amerykański tropiciel spisków
określił zamachy mianem false flag, prowokacji, sugerując, że za zamachem stał rząd, chcący wykorzystać go do
dalszego ograniczania swobód obywatelskich na czele ze świętym
prawem do posiadania broni. Niektózy mają już nawet coś na
kształt dowodu: o tym, że władze wiedziały o zamachu ma świadczyć
to, że na chwilę przed wybuchami z głośników na trasie maratonu
padło polecenie, by ludzie zachowali spokój. Proste? Proste.
Monice Olejnik dostało sie za napisanie na fejsbuku "Dwa wybuchy - w Bostonie, a nie w Smoleńsku". Wpis mało taktowny, zgoda, ale być może celniejsze, niż to się początkowo wydawało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz