Z okazji Światowego Dnia Ksiązki - przegląd prezydenckich ekslibrisów, który zaczyna się od... braku ekslibrisu. Zwyczaju ich stosowania nie miał bowiem, jak się wydaje, najsłynniejszy prezydencki bibliofil, Thomas Jefferson, któremu swój byt zawdzięcza największa biblioteka świata, Biblioteka Kongresu. Jefferson był w swoim czasie właścicielem największego księgozbioru w całym kraju. Kiedy w 1814 roku Brytyjczycy spalili Waszyngton, a wraz z nim ówczesną, dość skromniutką bibliotekę, z pomocą przyszedł właśnie Jefferson - który jako prezydent przyczynił się do jej rozwoju.
Zwykło się mówić, że były prezydent ofiarował swój zbiór w prezencie - w rzeczywistości jednak sprzedał go, za 24 tysiące dolarów, czyli z grubsza za wysokość ówczesnej rocznej pensji prezydenta - dzisiaj wynoszącej 400 tysięcy dolarów. Nie był to może majątek, ale też nie można chyba nazwać tego czynem charytatywnym. Tak czy owak, niewiele to Jeffersonowi pomogło - kiedy umierał w 1826 roku, 1,5 tysiąca tomów, których się w międzyczasie dorobił, musiano sprzedać na pokrycie długów. Kilkadziesiąt z nich odkryto parę lat temu na uniwersycie w Missouri. Lepiej na tym wyszła Biblioteka Kongresu, która z dnia na dzień zyskała prawie 6,5 tysiąca tomów - całkiem nieźle, zważywszy na to, że przed barbarzyńskim wyczynem Brytyjczyków liczyła zaledwie 3 tysiące pozycji. Niestety, dwie trzecie zbiorów Jeffersona przepadła w kolejnym pożarze, który w roku 1851 strawił Bibliotekę.
Swój ekslibris miał jednak pierwszy prezydent - George Washington - ze swoim herbem i mottem: cel uświęca środki.
Herbu używali też John Adams i jego syn, John Quincy Adams.
James Monroe i Martin van Buren woleli plakietki z imionami: Monroe uporządkowaną, a van Buren fikuśniejszą, jak na człowieka z fantazyjnymi bokobrodami przystało.
Generał Ulysses S. Grant, w podzięce za wygraną w wojnie secesyjnej trzymał w darze dużo książek z Biblioteki Publicznej w Bostonie - podówczas jeszcze największej biblioteki w całych Stanach. Razem z książkami otrzymał gotowe ekslibrisy.
Woodrow Wilson został bezdyskusyjnym zwycięzcą w kategorii najbardziej megalomański ekslibris dwustulecia.
William Taft i Calvin Coolidge cenili sobie motywy architektoniczne.
Rooseveltowie, dalecy kuzyni Theodore i Franklin - używali swoich rodowych herbów, różniących się od siebie ułożeniem różyczek.
Eleanor Roosevelt, żona Franklina, ale z domu też Rooseveltówna (bratanica Theodore'a), wolała coś bardziej fikuśnego - i patriotycznego.
U Kennedy'ego - urocze początki w dzieciństwie i pompatyczna nuda w Białym Domu.
Na koniec odrobina fantazji dzięki uprzejmości Nelsona Rockefellera. Nie został on, co prawda, nigdy prezydentem, jedynie wiceprezydentem (choć nie, żeby nie próbował), ale jego ekslibrisy są jednymi z najfajniejszych. Kiedy znudził go pierwszy - o zaprojektowanie nowego poprosił przyjaciela - Picassa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz