W przerwach między dość brutalnymi atakami na siebie (i tak dość łagodnymi w porównaniu z tym, co będzie się działo w ostatnich miesiącach kampanii), kandydaci udzielają wywiadów w których próbują wypaść lekko i przyjemnie, by zaskarbić sobie sympatię widzów. Szczególnie ważne jest to dla Mitta Romneya, który we wszystkich sondażach na temat "likeability" ("lubialności") wypada o niebo gorzej od urzędującego prezydenta: 31% do 60%.
Że Obama jest geekiem wiadomo nie od dziś. Lubi komiksy, szczególnie Spider-Mana - wystąpił nawet w jednym z nich (Spidey Meets the President!), nie wspominając już o tym, że miał swoją (krótkotrwałą co prawda) własną serię komiksową, Barack the Barbarian. W dzieciństwie był fanem Star Trek i podkochiwał się w porucznik Uhurze, z którą ostatnio wymienił wulkańskie pozdrowienie - mało zaskakujące, zważywszy na to ile razy porównywano go do doktora Spocka: pozbawionego emocji naukowca o mieszanym rasowo pochodzeniu.
Nic zatem dziwnego, że Romney wszelkimi środkami próbuje przekonać wyborców, że nie jest sztywniakiem, ale sympatycznym gościem, który - jak Obama - jest na bieżąco z tym co się dzieje w popkulturze.
W wywiadzie dla Wolfa Blitzera, w CNN, Romney pochwalił się, że nie tylko poszedł z wnukami na "The Hunger Games", ale też czytał książki Suzanne Collins. Z kolei rok temu wyznał, że jest fanem "Zmierzchu", który podebrał wnuczce. Natychmiast jednak zastrzegł:
"Osobiście nie lubię wampirów. Nie znam żadnych".
Co dziś może budzić uśmieszki na twarzach tych, którzy oskarżają go o bycie krwiożerczym wampirem z Wall Street.
Im dalej w przeszłość, tym dziwniej. Dziś mało kto o tym pamięta, ale w czasie kampanii 2008 roku Romney, poproszony o podanie swoich ulubionych książek, (nawiasem mówiąc, jakoś sobie nie przypominam, żeby kandydatów w Polsce - na cokolwiek, a już na prezydenta czy premiera szczególnie - pytano o to co czytają), nie wymienił wcale "Zabić drozda", "Hucka Fina" czy czegoś równie oczywistego, co przyszły prezydent "powinien" uwielbiać (a co wymienił Obama), ale - o zgrozo! - "Battlefield Earth" L. Rona Hubbarda, założyciela scjentologii.
Romney od razu zastrzegł, że w żaden sposób nie podziela religijnych przekonań Hubbarda, choć kiedy się im bliżej przyjrzeć, okazuje się, że scjentologia i mormonizm mają kilka wspólnych cech, m.in. aspekt science-fiction: u scjentologów występuje kosmiczny despota Xenu - u mormonów planeta Kolob, mająca być siedzibą boga (dla fanów Battlestar Galactica - podobieństwo do Kobol całkowicie nieprzypadkowe).
Mniejsza już nawet o scjentologię. Sęk w tym, że w roli fana fantastyki (ba, żeby tylko w tej roli) Romney nie wypada zbyt przekonująco, wybierając powieść, która nawet przez miłośników gatunku uważana jest za dość kretyńską, a jej wierną ekranizację powszechnie określa się mianem jednego z najdurniejszych i najgorszych filmów science-fiction wszechczasów (siedem całkowicie zasłużonych Złotych Malin) - co, oczywiście, oznacza, że jeśli ktoś go nie widział, to koniecznie powinien.
Chcąc zyskać na popularności robi to w sposób podwójnie nieudolny - nie tylko kompromituje się przed grupą, którą próbuje do siebie przekonać (trochę jak ktoś, chcąc przypodobać się melomanom, powiedziałby, że bardzo lubi utwory Rubika), ale przy okazji też psuje sobie opinię wśród reszty wyborców. Oto Romney zaczytuje się w powieściach dla nastolatków, podczas gdy Obama na wakacje zabiera kilka książek o historii i współczesnych problemach świata. I nie chodzi wcale o to, czy Romney powiedział prawdę (nie sądzę) i czy Obama przeczyta to wszystko (też nie sądzę), ale o przekaz: Romney czyta "Zmierzch", a Obama "Post-American World" Fareeda Zakarii. A teraz proszę sobie wybrać kandydata.
Chcąc zyskać na popularności robi to w sposób podwójnie nieudolny - nie tylko kompromituje się przed grupą, którą próbuje do siebie przekonać (trochę jak ktoś, chcąc przypodobać się melomanom, powiedziałby, że bardzo lubi utwory Rubika), ale przy okazji też psuje sobie opinię wśród reszty wyborców. Oto Romney zaczytuje się w powieściach dla nastolatków, podczas gdy Obama na wakacje zabiera kilka książek o historii i współczesnych problemach świata. I nie chodzi wcale o to, czy Romney powiedział prawdę (nie sądzę) i czy Obama przeczyta to wszystko (też nie sądzę), ale o przekaz: Romney czyta "Zmierzch", a Obama "Post-American World" Fareeda Zakarii. A teraz proszę sobie wybrać kandydata.
Na polu science fiction Romney przegrywa z Obamą także z innego powodu. Oto fani Star Treka zauważyli, że Mitt Romney fizycznie bardzo przypomina Gul Dukata, ze startrekowego "Deep Space Nine". Porównanie niezbyt korzystne, zważywszy nie tylko na jaszczurczą aparycję, ale też niechlubną biografię Kardasjanina, który może i nie doprowadzał do bankructwa podupadających firm, ale za to był dowódcą brutalnych sił okupacyjnych agresywnej, ksenofobicznej cywilizacji, odpowiedzialnym za śmierć milionów istot.
Można zatem założyć, że w wyborach na prezydenta Gwiezdnej Federacji Gul Dukat miałby raczej niewielkie szanse z doktorem Spockiem, ale - oczywiście - wszystko jest możliwe.